Każdy z nas ma gorsze lub lepsze doświadczenia w kontaktach z urzędami. Urzędnicy jak to urzędnicy, niby ludzie tacy jak my ale w urzędzie coś w nich wstępuje: „demon urzędowania”. Niby nie mają piany na ustach, ani nie „chodzą po suficie”… Niby nie, ale tzw. „normalny” człowiek w urzędzie czuje się nieswojo. Dlaczego?

Parking, czy pole ryżowe, na którym zaparkowały samochody? Nikt nie widzi?

Nie wiem, czy moje teksty czytają urzędnicy miasta. Nieskromnie powiem, że powinni. Może to co napiszę pomoże wyjaśnić ich rolę. Może nawet trochę uspokoi przed zbliżającymi się wyborami, bo w zdecydowanej  większości są fachowcami i będą przecież miastu  potrzebni.

„Co to znaczy być urzędnikiem idealnym?” Na to i inne pytania dotyczące administracji próbowano odpowiadać od czasów starożytnych. Z czasów nam bliższych warto przywołać analizy administracji zamówione przez Otto von Bismarcka, kanclerza Niemiec. To jeden z największych polityków XIX wieku, a jego sposób myślenia wpłynął całą Europę. Nie wahała się on przed żadną akcją, która mogła przynieść korzyść państwu. Wymyślił m.in. „ubezpieczenia społeczne” (czyli taki niemiecki ZUS) w który wielu wierzy bardziej niż w Boga. Pamiętamy go głównie z wielkiej niechęci do Polaków. Sam przyznał w pamiętnikach, że Kulturkampf był „zdeterminowany” kwestią polską. Inaczej mówiąc, Polaków należało prześladować w imię dobrostanu Niemców. Nazywał siebie „akuszerem” zjednoczonych Niemiec (które scalił w 1871, co jest początkiem II Rzeszy), a jego reformy zmieniły państwo. Uznał, że siła państwa zależy od sprawności urzędów. Uczy się o tym każdy student prawa i administracji, a absolwentów tego kierunku w łowickim urzędzie nie brak. Sprawa to niebagatelna, bo zasady działania bismarckowskiej administracji są podwalinami współczesnej potęgi  Niemiec. Tak samo, od skuteczności administracyjnej urzędu miejskiego, zależy sukces Łowicza.

Jaki więc był ten ideał urzędnika wg Żelaznego Kanclerza? Urzędnik nie powinien mieć względu na osobę, a sprawy ma rozstrzygać na postawie prawa i jego zatwierdzonych interpretacji (relata refero – PK). To znaczy, że bez względu na to czy w konkretnej sprawie do urzędu zgłasza się bogacz czy żebrak, opinia i decyzja urzędnika ma by taka sama (bez względu na osobę petenta) i wydana na postawie kodeksu. Czy to już się w urzędzie miejskim udało? Dodatkowo „sprawy” rzadko bywają takie same! Trzeba je interpretować… Jeśli urzędnik nie wie jak postąpić, ma pytać przełożonego, a ten swojego przełożonego, a ten swojego przełożonego itd. Jeśli ma wątpliwości, nie wolno mu podejmować decyzji. Pracować bez błędów – oto ideał! Wszystko ma być na piśmie, żeby można było to skontrolować. Konsekwencją są wszechobecne w urzędzie „bezpieczniki”, które szykuje urzędnik dla „ochrony własnych placów”. Setki dokumentów, sprawozdań, notatek…, chętnie z odwołaniem do nieznanego dla petenta prawa…, wszystko, żeby nikt nie zarzucił, że „czegoś nie dopilnowałem…”. Dlaczego to ważne? Otóż szansę na awans w administracji ma wyłącznie ten, kto trzyma się opisanych powyżej zasad i dostatecznie długo nie popełniania błędów. Muszę więc mieć dowód, że „błędu nie popełniłem”!

Z tego powodu, żaden urzędnik nie chce proponować realizacji ryzykownych zadań i celów. Jeśli coś sam „wymyśli”, to będzie musiał to robić zgodnie z zasadą: skoro potrafisz, to zrób. I dlatego nie ma się co w urzędzie „wyrywać”! Nie „wykazuj się”, bo w kłopoty wpędzisz nie tylko siebie, a także innych! To jest „modus vivendi” (łac. sposób życia) urzędników. Tak jest Państwo urzędnicy?

O konsekwencjach niezrozumienia powyższych uwarunkowań napiszę w następnej części.