Od pewnego czasu, nową choć nie tak bardzo nową „świecką tradycją“ łowickiego samorządu, jest wręczanie stypendiów uczniom łowickich szkół podstawowych. Niedawno taka uroczystość „przetoczyła się” przez ratusz i była relacjonowana w mediach (11 lipca br.). Gratuluję wszystkim stypendystom i ich rodzicom, bo wiem, jak ważne to dla nich wydarzenie.

Uczą się, to najważniejsze…

W relacjach prasowych pan burmistrz Łowicza ściska dłonie, pozuje do wspólnych fotografii… Dumni uczniowie, właściciele „świadectw z paskami”, docenieni i utalentowani artyści. Uśmiechnięci.  Sala radziecka pełna gości – w końcu nie codziennie się otrzymuje stypendium. Nic w tym złego – tak myślę, jeśli to rzeczywiście najlepsi z najlepszych: dobrze przygotowani do dalszej nauki młodzi ludzie, którzy wnet sprawdzą się „w boju”. Stypendia po kilkaset złotych (200-400 zł) dobra rzecz na wakacje. Ale stypendia za średnie ocen, niosą w sobie jednak pewne ryzyko. Czy przypadkiem nie da się tymi „średnimi” tak manewrować, żeby wyszły wysokie? Ale przecież pan burmistrz musi zdawać sobie z tego sprawę! Przecież sam jest/był nauczycielem i wie, że „jedna piątka, tej drugiej nie równa”. Szczególnie to widać, gdy młodzież zmienia szkoły… Niektórzy „szóstkowicze” nagle z trudem uzyskują trójki. Co się dzieje? Proszę pytać burmistrza…

Są przecież dostępne „zewnętrzne weryfikatory” postępu w nauce. Czemu nie ma stypendiów za osiągnięcia w egzaminach końcowych dla np. klas trzecich i na koniec podstawówki lub na koniec gimnazjum? A może należałoby dać szansę uczniom miejskich szkół w konkursach kuratoryjnych i niech to one decydują o stypendiach. Bardzo możliwe, że na uroczystości przyszliby ci sami uczniowie, ale weryfikowani obiektywnie ze sprawdzoną wiedzą, a nie „średnimi ocenami” gdzie piątka z matematyki równa piątce z religii i rysunków. Nic oczywiście nie mam do żadnego z tych przedmiotów, ile raczej do sposobu jego oceniania w szkołach. Tak było za moich czasów, tak jest i teraz.

Nie przeszkadza mi w miejskich stypendiach fakt, że mamy rok wyborczy, że to „kiełbasa wyborcza” jak piszą mniej życzliwi burmistrzowi komentatorzy. Przeszkadza mi jednostronność kryteriów, które o stypendiach decydują. Brak weryfikacji zewnętrznej dla ocen to błąd. Stypendia artystyczne są co prawda potwierdzone „osiągnięciami zewnętrznymi”, ale to ledwie 13 na prawie 130 uhonorowanych uczniów. Resztę dobrano w oparciu o średnią…

Czy żałuję tych pieniędzy przekazywanych młodzieży? Nie! Szkoda mi bardziej rodziców, którzy są przekonani, że osiągnięty przez ich pociechy poziom, jest obiektywnie wysoki. Tej pewności stypendia ratuszowe nie dają. Kończących podstawówkę weryfikuje szkoła średnia. Licealistów sprawdza i weryfikuje matura, a później studia… Tego warto się trzymać. Dziwić się należy, że w miejskim regulaminie stypendialnym takie zapisy się nie znalazły. Może rzeczywiście na ten program należałoby patrzeć jako na zabieg wyborczy, a nie jako instrument oceny i podnoszenia jakości edukacji w mieście? Gdyby tak było, miejski program stypendialny nie jest wart „funta kłaków”. Bo chyba nie chodzi w nim tylko o kieszonkowe dla laureatów… Fikcję weryfikują fakty. Mam nadzieję, że i pan burmistrz też się wnet o tym przekona.