Dnia 29 październik 2020 roku o g. 13.45 zmarł w warszawskim szpitalu ks. bp. Józef Zawitkowski – biskup łowicki. Miał 82 lata. Wiedzieliśmy, że choruje. Jego odejście jest sygnałem, że kończy się to, co znaliśmy i rozpoczyna się nieznane. 

Ks bp Józef Zawitkowski w Kościele oo. Pijarów w Łowiczu

Józef Zawitkowski święcenia kapłańskie przyjął w 1962 roku z rąk prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Biskup Józef był z Łowicza. Nie urodził się tutaj, ale nasze miasto wybrał. I był jak my: łowicki. Wieloletni proboszcz kolegiaty (późniejszej katedry), od czerwca 1990 roku biskup pomocniczy: najpierw w archidiecezji warszawskiej, a następnie w utworzonej diecezji łowickiej (od 1992 roku). Sakrę biskupią otrzymał z rąk kardynała Józefa Glempa. Uroczystość odbyła się w Łowiczu, na Starym Rynku (wtedy Rynku Tadeusza Kościuszki). Jako zawołanie biskupie wybrał słowa: „Servus et filius ancillae” (łac. Jam sługa Twój, syn służebnicy). Posługę biskupią pełnił przez 30 lat.

Honorowy Obywatel Miasta Łowicza. Autor pieśni religijnych. Pisarz. Redaktor modlitewników. Kaznodzieja. Słuchała go Polska, kiedy mówił do wiernych w radiowych transmisjach z Kościoła św. Krzyża z Warszawy. Rozumiały go dzieci, zwykli ludzie, mówił do rządzących i parlamentarzystów. Nie były to łatwe słowa. Taki jest obowiązek biskupa. Ks. Tymoteusz (pod tym pseudonimem publikował) zostanie z nami w słowach i posłudze kapłana. Poznawaliśmy Go z kazań, które rozpoczynał charakterystycznym: „Kochani moi…”. Dla znających się na literaturze, były one prawdziwą ucztą. Ożywali: Mickiewicz, Słowacki, Norwid…, a mówił też Reymontem i Sienkiewiczem. Nie były to przypadkowe wybory. Długo nie będzie takiego mówcy.

Był z nas, był „od zawsze” z nami i zdawało się, że będzie na zawsze. Umiał wymagać od siebie i innych. Ksiądz „z kościami” jak to mówią, ale życzliwy, gotowy do rozmowy, poproszony służył mądrą radą. Dobry i wierny przyjaciel. Bywał jak burza, ale za chwilę łagodniał i przytulał niegdysiejszych oponentów. Pewnie teraz „z góry” patrzy na to, co dzieje się w Polsce i ma na ten temat swoje własne zdanie. Dołączył tam do swoich przyjaciół, parafian, diecezjan… Pamiętał ich i znał po imieniu: z odpustów, procesji, spowiedzi, biskupiej i kapłańskiej posługi. Przywita ich zapewne słowami: „Kochani moi…”. Podobno żaden ksiądz do nieba nie idzie samemu.

Posługi kapłańskiej, nikomu kto poprosił nie odmawiał. Jak obiecał: służył.

A jeśli tak, to biskup Józef z Łowicza już usłyszał od Miłosiernego Boga: Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! (Mt 25,24)

Paweł Kolas