Po wyborach w listopadzie 2018 roku, kiedy burmistrz Kaliński triumfował i organizował sobie „większość” w radzie miejskiej, wszystko było OK. Dzięki „wciągnięciu” do władzy wyborczego konkurenta (w zamian za stołek 2-go wiceburmistrza) w radzie zapanował radosny spokój. Rozgrzeszenie za ten kompromis, podobno dostał od wyborców (choć nikt ich o zdanie nie zapytał) i od lokalnego tygodnika, który „zrozumienie okazał”, bo jakoby „inaczej się nie dało”. Fatum. Radni uchwalali co burmistrz chciał… Efekt znamy. „Sojusznicy”, bez mrugnięcia okiem, „wycięli” oponentów (radnych PiS i niezależnych), samemu szeroko usadawiając się w prezydium rady i komisjach. „Trzeba było wygrać wybory, to będziecie sobie tak samo rządzili!” – zdawali się mówić.

Albo naiwny, albo prowokator…

I to było OK. Obecnie, gdy większość w radzie KJK utracił (bo jego koalicjant okazał się „piwotalny” i front zmienił), radni popierający burmistrza, są głęboko rozczarowani i oburzeni, bo „frukta” dzieli dotychczasowa opozycja. No jak tak można!? Biorą się za zwolenników od lat wspierających „wiekopomne pomysły” KJK. Nowa większość wskazała nowego przewodniczącego rady. A przecież ten poprzedni był jeszcze całkiem dobry! Zasłużony, „tylu letni”, „od zawsze…”, nadal gotowy prowadzić i przewodniczyć… A mimo to, zmienili. Jakby ktoś trzonowca wyrwał! I to nie było OK. Podczas głosowania na nowego przewodniczącego rady, „nowa-stara” opozycja, opuściła salę obrad. No prawdziwa „totalna opozycja” w powiatowym wydaniu…

Czy pamiętacie Państwo powieść dla młodzieży autorstwa Henryka Sienkiewicza pt. W pustyni i w puszczy? Dawniej była lekturą szkolną. Niby zwyczajny opis przygód dzieci w afrykańskiej dżungli, ale  -przy głębszej analizie- dziełko bardzo aktualne, choć politycznie niepoprawne…

Przypomnę szczegóły. Występują: Stanisław Tarkowski (syn inżyniera, nastoletni Polak), Nelly Rawlison (angielska, 8-letnia biała dziewczynka, córka inżyniera zatrudnionego przy budowie Kanału Sueskiego razem z ojcem Stasia), Kali i Mea (młodzi Afrykańczycy, porwani do niewoli) i Słoń King (Słoń afrykański, Loxodonta africana, ssak, zniewolony zresztą…) i pies Saba (Dog błękitny bodaj…). Miejsce akcji: Afryka. Czas: 2 połowa XIX wieku. W pierwszej części powieści występują również źli Arabowie (też tacy bywają!), którzy Stasia i Nel podstępnie porwali. Tych ostatnich, niestety, Staś wystrzelał (a podobno strzelał doskonale mały militarysta!), czego robić nie powinien, bo takie postępowanie to rasizm i braku tolerancji dla tzw. lokalsów, których pogląd na kidnaping był inny, niż ludzi wychowanych w cywilizacji zachodniej. Nieświadomy niestosowności własnego postępowania, Staś próbował również przygotować uwolnionego z niewoli arabskiej Kalego, do sakramentu chrztu. Meę, koleżankę Kalego, przygotowywała do chrztu małoletnia Angielka. To też było okrutne, choć nieco mniej, gdyż Nel była przynajmniej wyznania protestanckiego. Ale Staś Tarkowski, Polak-patriota i katolik, chodzący „symbol supremacji białego człowieka”, utrzymywał, że uczenie murzyna katechizmu jest dobre i stosowne (!). I tak oto Staś, wbrew zasadom tolerancji wyznaniowej, „zrobił” z Kalego rzymskiego katolika! Przyznacie Państwo, że zmuszanie dziatwy szkolnej do takiej lektury,  w czasach poprawności politycznej, jest po prostu nieludzkie…

Nie koniec na tym. By zyskać pewność, że Kali jest przygotowany właściwie, Staś zapytał ucznia o to, czym jest dobry i zły uczynek. Oczywiście ten egzamin był stresujący i na pewno stronniczy (wiadomo, jak to w szkole wyznaniowej). Odpowiedź do dziś zaskakuje…  –Jeśli ktoś Kalemu ukraść krowę, to uczynek zły, a jeśli Kali komuś ukradnie krowę, to uczynek dobry. Przyznaję, że z kolegami śmieliśmy się z tego (pewnie teraz też jest im wstyd…). A Sienkiewicz nie spodziewał się zapewne, że jego powiastka zrobi światową karierę. Co tam światową…, łowicką nawet! Spieszę z wyjaśnieniem…

Chciałbym dedykować tę lekturę  panu burmistrzowi Kalińskiemu i jego sojusznikom. Na pewno, w nowej siedzibie biblioteki miejskiej, przy ulicy -nomen omen- Sienkiewicza w Łowiczu, znajdzie się jakiś wysłużony egzemplarz powieści. Mogą sobie jej treść odświeżyć. Bo są tacy sami, jak Kali: gdy oni nie dopuszczali opozycji do prezydium i komisji, to było dobrze. A gdy ich teraz nie chcą, to jest źle. Prawdziwy „kalizm” (od Kalego, a nie od Kalińskiego) w łowickim wydaniu…

Oprócz powieści Sienkiewicza, są jeszcze inne źródła odniesień do sytuacji w radzie miejskiej. No bo czy nie pasuje do sytuacji  przysłowie:  Nosił wilk razy kilka… albo, kto mieczem wojuje od miecza ginie? A powiedzenie: Ślepy w karty nie gra…, też pasuje jak „ulał”. Trzeba było pomyśleć wcześniej, a nie dziś się oburzać i obnosić krzywdy. Nie widzicie państwo decydenci związku pomiędzy własnym wcześniejszym postępowaniem, a dzisiejszą sytuacją? Czytaliście w szkole W pustyni i w puszczy, czy udało się wam ukończyć podstawówkę bez przeczytania tej lektury?

Państwo radni! Przestańcie zachowywać się jak książkowy, jeszcze nieochrzczony, Kali! Zamiast biadolić nad „niesprawiedliwością” (którą okazaliście, a od której teraz cierpicie), czas się wziąć do roboty. Szukajcie gorliwie sposobu, by z bagna w które miasto pod szlachetnym przewodnictwem KJK wprowadziliście, jakoś je wyciągnąć.  Niech wam i waszemu liderowi drogę wskazuje hasło: Wszystko… dla Łowicza!  Na początek zróbcie choć jedno – nie róbcie wstydu.